W rezerwacie przyrody „Buki Zdroiskie“, obok którego mam przyjemność mieszkać, nadszedł czas obfitych zrzutów orzeszków bukowych, tzw. bukwi. Kilometrami ścielą się grube dywany brązowych liści i cennych owoców, które chrupią pod stopami. Nie jest to jednak zbyt częsty widok, bowiem urodzaj bukwi zdarza się raz na 4-8 lat (w październiku).
Kojarzcie te włochate „miseczki“, które rozrzucają buki? To właśnie w nich kryją się trójgraniaste, lśniące i ciemnobrązowe orzeszki – przysmak dzików, wiewiórek, ptaków, myszy i… ludzi. Tak, tak, to nie pomyłka. Orzeszki bukowe mogą stanowić pożywną przekąskę, zawierają bowiem duże ilości cennego tłuszczu, białka i potasu. Jeśli jednak chcecie spożywać ich dużą ilość (a łuskanie wymaga cierpliwości), zalecane jest ich wcześniejsze podprażenie (w piekarniku lub na suchej patelni), w celu usunięcia szkodliwej substancji – faginy, która może wywołać bóle głowy i stan podobny do lekkiego upojenia alkoholowego.
Przed laty bukiew często stanowiła składnik chłopskiej diety – w formie surowej i po przetworzeniu. Wyciskano z niej olej (popularny w Niemczech), w postaci zmielonej dodawano do mąki do wypieku chleba, a po podprażeniu sporządzano z niej napój nazywany kawą bukową (rozpowszechniony na Kaszubach).
Dziś to rarytas raczej zapomniany, ale jeśli w najbliższym czasie będziecie miały/mieli okazję wybrać się na spacer do bukowego lasu, polecam skosztowanie tego drogocennego daru natury. Prosto od producenta – „z pierwszej gałęzi“, bez ulepszaczy i bez konserwantów.
P.S. I mała ciekawostka. Czy wiecie, skąd się wzięło angielskie i niemieckie określenie książki „book“ i „Buch“? Bingo! Otóż w dawnych czasach w Europie, gdy nie znano jeszcze papieru, wiadomości ryto na tabliczkach z drewna bukowego. Z biegiem czasu, na określenie książek przyjęto nazwę nawiązującą do tego drzewa.